Wiemy więcej

Back Back

10 NAJBARDZIEJ ZUCHWAŁYCH KRADZIEŻY OBRAZÓW

Company:

E-mail: ... (zobacz dane)

Phone: ... (zobacz dane)


Choć sposobów kradzieży jest wiele, jej powody są zazwyczaj prozaiczne i ograniczają się do dwóch głównych – miłość do sztuki lub, częściej, chęci zysku. We współczesnym świecie sztuka jest przede wszystkim towarem, a obrót dziełami sztuki, kontrolowany przez domy aukcyjne, galerie, prywatnych marszandów oraz czarny rynek – zwyczajnym handlem. Wartość dzieła sztuki trudno jest oszacować, a jego cena wynosi tak naprawdę tyle, ile ktoś jest skłonny za nie zapłacić. W ostatnich latach obserwujemy postępujące windowanie cen na rynku sztuki, a obrazy znanych twórców osiągają zawrotne kwoty, nierzadko przeczące zdrowemu rozsądkowi. Apetyt na sztukę nieustannie rośnie, a tym właśnie żywi się czarny rynek. Kradzież dzieł sztuki to biznes na skalę międzynarodową, który, zaraz za handlem narkotykami i bronią, szacuje się na około 1,5-6 miliardów dolarów rocznie!

Kradzież metodą „na studenta”

 

Kradzieże dzieł sztuki zdarzają się także na naszym własnym podwórku. Brawurowej kradzieży dokonano w 2001 roku w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Pewnego dnia do instytucji zgłasza się Robert Z., twierdząc, że jest studentem ASP, i prosi o możliwość naszkicowania pewnego obrazu XIX-wiecznego holenderskiego malarza. W tej samej sali wisi Plaża w Pourville Claude’a Moneta – jedyny obraz tego malarza w polskich zbiorach, który jest celem Roberta Z.

Aby ukraść obraz złodziej odpowiednio się przygotowuje – odwiedza muzeum kilkakrotnie i spędza tam wiele godzin pod pretekstem szkicowania innego obrazu. Pracownicy muzeum już go znają, dzięki czemu złodziej usypia ich czujność na tyle, że nieraz zostaje sam na sam z Monetem. 19 września 2000 roku, gdy pani z obsługi ekspozycji opuszcza salę, Robert Z. wycina obraz z ram. Pomagają mu w tym szpilki kobiety – zbliżający się stukot obcasów o posadzkę to dla złodzieja znak ostrzegawczy. Na miejsce oryginału Robert Z. podkłada kopię. Pracownicy muzeum zorientowali się, że obraz na ścianie to fałszywy Monet dopiero po kilku dniach. Brak alarmów i kamer sprawił, że złodziej pozostał nieuchwytny przez następne 10 lat. Wpadł przypadkiem, gdy przestał płacić alimenty byłej żonie. Obraz wielkiego impresjonisty trzymał w schowku za szafą i, jak tłumaczył potem policji, ukradł obraz z miłości do sztuki…

Kradzież przez łazienkowe okno

21 sierpnia 1961 roku, wczesnym rankiem, gdy muzeum jest sprzątane, a alarmy są jeszcze wyłączone, do National Gallery w Londynie wchodzi emerytowany kierowca autobusów, Kempton Bunton. Nie wchodzi drzwiami, lecz przez okno… w toalecie.

Z muzeum kradnie obraz Francisca Goi Portret księcia Wellingtona i wychodzi tą samą drogą. Policja uznaje, że kradzieży musiał dokonać profesjonalny złodziej. Nie udaje się odnaleźć ani obrazu, ani złodzieja. Historia jest tym bardziej dramatyczna i frustrująca, że obraz zaledwie 19 dni wcześniej trafił do National Gallery. Został zakupiony na aukcji przez amerykańskiego kolekcjonera, jednak Brytyjczycy nie chcieli pozwolić na to, by obraz opuścił Wielką Brytanię i odkupiono go od Amerykanina.

W 1965 roku, cztery lata po kradzieży, Kempton Bunton dobrowolnie pozostawił obraz w przechowalni bagażu na stacji kolejowej w Birmingham. Powiadomił o tym lokalną gazetę. Parę tygodni później został ujęty przez policję. W procesie sądowym oskarżono go tylko o kradzież ramy (której nie zwrócił), jednak dopiero w 2012 roku wyszło na jaw, że kradzieży tak naprawdę dokonał syn Buntona. Policja od samego początku miała wątpliwości czy emerytowany, 61-letni podejrzany o wadze 110 kilogramów, byłby w stanie wdrapać się przez okno w toalecie…

Kradzież „na policjanta”

 

Od 29 lat na ścianach Isabella Stewart Gardner Museum w Bostonie wiszą puste ramy, czekając na powrót
11 obrazów, grafik i rysunków skradzionych w jednym z największych skoków w historii.

18 marca 1990 roku około 3 nad ranem para złodziei w mundurach, podająca się za bostońskich policjantów, przyjechała do muzeum, aby zbadać rzekome zgłoszenie dotyczące zakłócenia spokoju. Strażnicy zapewnili policjantów, że nic się dzieje, stróżowie prawa poprosili jednak o możliwość sprawdzenia sytuacji, a następnie zakuli muzealnych strażników w kajdany, związali i pozostawili w piwnicy. Kradzież 13 obiektów zajęła im aż 81 minut.

Łupem padł Koncert Vermeera, krajobraz holenderskiego malarza Goverta Flincka, obraz Maneta U Tortoniego, pięć dzieł Degasa oraz trzy Rembrandta: Burza na Jeziorze Galilejskim (jedyny obraz marynistyczny tego artysty!), Kobieta i mężczyzna w czerni oraz jeden z autoportretów malarza. Poza jedenastoma obrazami, rysunkami i grafikami, złodzieje ukradli także chińską wazę z okresu dynastii Shang oraz ozdobne zwieńczenie flagi napoleońskiej w postaci orła. Szczególnie ten ostatni skradziony element wzbudził zdziwienie śledczych, którzy uznali, że złodzieje wzięli go ze sobą jako trofeum z udanej akcji.

Wartość skradzionych obiektów to około 500 milionów dolarów – żadnego z nich nie odnaleziono do dzisiaj. W piętnastą rocznicę kradzieży Isabella Stewart Gardner Museum wydało specjalny komunikat skierowany do złodziei lub obecnych posiadaczy obrazu o należyte traktowanie skradzionych dzieł: „W celu ochrony dzieł sztuki, należy je przechowywać w warunkach stałej temperatury i wilgotności – idealne warunki to 21°C i 50% wilgotności”2. Muzeum oferuje 10 milionów dolarów za jakiekolwiek informacje prowadzące do odzyskania skradzionych dzieł sztuki.

Kradzież „na cwaniaka”

 

Prawdopodobnie najsłynniejszą kradzieżą dzieła sztuki było zniknięcie Mony Lisy ze ścian Luwru w 1911 roku. Trudno się dziwić, wszak to najbardziej rozpoznawalny obraz świata, chociaż kradzież z początku XX wieku z pewnością znacznie przyczyniła się do tak dużej popularności obrazu. Poczciwy Włoch, Vincenzo Perruggia pracował w Luwrze przy oprawie obrazów. Kierowany patriotycznymi pobudkami postanowił zwrócić obraz swojej ojczyźnie. Z powodu braku zabezpieczeń w paryskim muzeum, Vincenzo z łatwością ukradł obraz, po prostu wynosząc go z muzeum pod pracowniczym fartuchem…

Dwa lata biedna Mona Lisa spędziła w walizce z podwójnym dnem pod łóżkiem złodzieja, aż do czasu, gdy ten wyjechał do Włoch, aby wreszcie oddać obraz i… wpadł. Perruggia napisał list do florenckiego antykwariusza i handlarza dziełami sztuki Alfreda Geri, informując go, że posiada skradziony obraz Leonarda da Vinci i pragnie go zwrócić Włochom. Zaciekawiony Geri wyraził chęć spotkania, na które udał się wraz z ówczesnym dyrektorem Galerii Uffizi, Giovannim Poggi. Gdy tylko dwaj Włosi przekonali się o autentyczności obrazu, natychmiast wezwali policję. Za kradzież najsłynniejszego obrazu świata Vincenzo odsiedział w więzieniu zaledwie siedem miesięcy…

Kradzież za pomocą dźwigu

 

Czasami sposoby kradzieży dzieł sztuki przekraczają granice zdrowego rozsądku, a wyobraźnia złodziei, ich zuchwałość i pewność siebie wprawiają w osłupienie. W 2005 roku ktoś ukradł brązową rzeźbę Henry’ego Moore’a o tytule Spoczywająca postać z ogrodu przy domu zmarłego artysty w Much Hadham w Hertfordshire.

Kradzież jak każda inna, gdyby nie to, że rzeźba ważyła… 2 tony i była wysoka na 3,3 metra! Dzięki zapisom z monitoringu ze zdumieniem odkryto, że złodzieje, jak gdyby nigdy nic, wjechali na teren posiadłości ciężarówką z platformą wyposażoną w dźwig. Załadowane na samochód dzieło zniknęło wraz ze złodziejami pod osłoną nocy. Według policji warta 3 miliony funtów rzeźba została przetopiona i sprzedana za marne 1500 funtów.

Wybuchowa kradzież z gwoździami

Pewnego grudniowego dnia 2000 roku w dwóch różnych miejscach Sztokholmu wybuchły dwa samochody. Wszystkie siły policji zostały skierowane, aby wyjaśnić sprawę, a w międzyczasie trzech rabusiów ruszyło do Muzeum Narodowego. Ukradli Autoportret Rembrandta na miedzianej blasze i dwa obrazy Renoira – Młodą paryżankę oraz Rozmowę.

Uciekając z muzeum, rozsypywali za sobą gwoździe, aby uniemożliwić pościg policyjnym radiowozom. Uciekli motorówką czekającą przy muzeum od strony rzeki. Na szczęście, po kilku miesiącach oskarżono ośmiu mężczyzn zamieszanych w kradzież. Z dziełami nie poszło tak łatwo – w 2001 roku odnaleziono Rozmowę w Sztokholmie, a w 2005 Młodą paryżankę w Los Angeles i Autoportret Rembrandta w Kopenhadze.

Kradzież z użyciem drabiny

Jaki może być lepszy moment na kradzież niż ten, kiedy wszyscy zajęci są czymś innym? 12 lutego 1994 roku, podczas otwarcia Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Lillehammer, dwaj mężczyźni włamali się do Galerii Narodowej w Oslo – około 6:30 rano podstawili drabinę, wybili okno i zabrali wiszący na ścianie Krzyk Edvarda Muncha. Uruchomiony włamaniem alarm sprawił, że w ciągu kilku minut na miejsce przybyła policja, jednak cała kradzież zajęła złodziejom zaledwie 50 sekund. Na miejscu pozostało tylko stłuczone szkło, puste miejsce na ścianie, drabina oraz karteczka z napisem „Dzięki za słabą ochronę”.

Złodzieje ukradli najbardziej znaną wersję Krzyku namalowaną przez Muncha w 1893 roku – oprócz tej wersji dzieła, istnieją jeszcze trzy inne. Dzieło wystawiono w Galerii Narodowej w ramach Festiwalu Kultury Norweskiej w związku z rozpoczynającymi się igrzyskami olimpijskimi. Na całe szczęście dla krytykowanej za słabą ochronę Galerii Narodowej w Oslo, obraz odnaleziono po trzech miesiącach.

Kradzież z bronią w ręku

Krzyk, choć niemożliwy do sprzedania na legalnym rynku ze względu na swoją wysoką rozpoznawalność, raz jeszcze w historii padł łupem złodziei. W 2004 roku skradziono wersję obrazu z 1910 roku z Muzeum Muncha w Oslo, a wraz z nią także inny znany obraz artysty – Madonnę.

22 sierpnia 2004 roku, tuż po otwarciu muzeum, do muzeum przyszło dwóch mężczyzn. Wchodząc, wpadli na szklane drzwi, a potem kręcili się niepewnie, jakby czegoś szukali. Wreszcie, uzbrojeni wtargnęli do sali, w której wisiał Krzyk i Madonna. Mierząc z pistoletów do dwóch bezbronnych strażników, zmusili aż 70 zwiedzających obecnych w tamtym czasie w galerii do położenia się na podłodze. Potem szybko przecięli druty, na których wisiały obrazy Muncha i uciekli. Po drodze dwukrotnie upuścili swój łup… Okazuje się więc, że nie trzeba być specjalnie bystrym i przygotowanym, aby kraść słynne dzieła z wielkich muzeów.

Obrazy, choć nieco zniszczone, odnaleziono dwa lata później. Dzisiaj Muzeum Muncha w Oslo ma chyba więcej zabezpieczeń niż bank – wszystkie obrazy są chronione przez szyby pancerne, czujniki i system alarmowy.

Kradzież jako nauczka

 

Niestety, ale powszechność i łatwość kradzieży dzieł sztuki bardzo często wynika ze złych zabezpieczeń muzeów i galerii. W historii nie brakowało złodziei, którzy kradli tylko po to, aby uświadomić muzeom, jak fatalna jest ich ochrona zbiorów.

W kwietniu 2003 roku z Whitworth Art Gallery w Manchesterze zaginęły trzy dzieła autorstwa Vincenta van Gogha, Pabla Picassa i Paula Gaugina warte co najmniej 4 miliony funtów. Policja odnalazła obrazy trzy dni później w oddalonych od muzeum o zaledwie 200 metrów publicznych toaletach o ironicznej nazwie „Loovre” (angielskie słowo „loo” oznacza ubikację, a cała nazwa odnosi się oczywiście do słynnego francuskiego Luwru). Do obrazów dołączona była krótka notka tłumacząca motywy złodziei: „intencją nie była kradzież, tylko uświadomienie wadliwej ochrony w muzeum”3.

W czerwcu 2005 roku pewien Chilijczyk, student sztuki, ukradł brązową rzeźbę Rodina z Narodowego Muzeum Sztuk Pięknych w Santiago. Gdy niedługo potem zgłosił się on z dziełem na policję, wytłumaczył, że chciał „udowodnić, jak bardzo muzeum jest bezbronne”4. Cóż, trudno nie przyznać mu racji. Słabe zabezpieczenia dzieł w mniejszych muzeach sprawiły, że działalność przestępcza bohatera kolejnej opowieści mogła kwitnąć przez lata.

Kradzież „na szaleńca”

Można naraz ukraść jeden obraz, można dwa, trzy lub, jak dowodzi przykład z bostońskiego muzeum, nawet kilkanaście. Okazuje się jednak, że można kraść nawet jedno dzieło co piętnaście dni i przez kilka lat nie zostać złapanym…

Pewnego marcowego dnia 1995 roku 24-letni francuski turysta pracujący jako kelner odwiedził malowniczy, średniowieczny zamek Gruyères. Długo podziwiał wiszące na ścianach sal zamkowych obrazy – dzieła realisty Jeana-Bapiste’a-Camille Corota i szwajcarskiego malarza Barthélemy’ego Menna. Jego uwagę szczególnie przykuł jednak Portret kobiety autorstwa mało znanego, XVIII-wiecznego niemieckiego malarza – Christiana Wilhelma Dietricha. Po dłuższej chwili wpatrywania się w twarz bohaterki obrazu, młody Francuz po prostu zdjął obraz ze ściany, wyjął z ramy płótno i bogatszy o jakieś 2000 dolarów (taka była szacowana wartość obrazu), opuścił zamek.

To była pierwsza kradzież Stephane’a Breitwiesera, patologicznego złodzieja, który przez następne sześć lat ukradł, jak się szacuje, około 240 dzieł sztuki w prawie 170 muzeach. Odwiedzał głównie małe galerie, regionalne muzea, zamki i pałace w całej Europie, gdzie ochrona była niewielka lub nie istniała wcale. Kradł niewielkie obiekty, które łatwo było wynieść pod płaszczem czy ukryte w plecaku. W kradzieżach pomagała mu czasem jego dziewczyna Anne-Catherine Kleinklauss, a dzieła sztuki ukrywała w swoim domu matka.

Breitwieser był niewolnikiem pięknych przedmiotów: „To stało się natręctwem. Chciałem wciąż coraz więcej i nie potrafiłem się powstrzymać”5 – tłumaczył się podczas procesu sądowego, gdy wreszcie udało się go złapać. Wpadł w listopadzie 2001 roku z własnej nierozwagi i zbytniej pewności siebie. Z Muzeum Ryszarda Wagnera w Lucernie ukradł róg myśliwski – jeden z trzech takich na świecie. Gdy wrócił do muzeum dwa dni później, zwrócił na siebie uwagę spacerującego z psem dziennikarza, który zawiadomił muzealnego strażnika. Ten natychmiast rozpoznał Breitwiesera i zadzwonił po policję. Złodziej dostał tylko 18 miesięcy więzienia, a pies dziennikarza, jak głosi plotka, dożywotnią karmę w ramach podziękowania od szwajcarskiej policji…

Historia tego złodzieja-kleptomana jeszcze się niestety nie zakończyła – w lutym tego roku został po raz kolejny zatrzymany przez policję, gdy próbował sprzedać XIX-wieczny przycisk do papieru na serwisie aukcyjnym eBay…